Jak pewnie większość z Was wie, velcro – znaczy rzep… a co robi rzep? – no czepia się:) Aussie to właśnie taki 20-30 kg rzep (bo rozstrzał wagi jest spory w rasie), który od momentu, gdy ode mnie z nim wyjedziecie się do Was przyczepi na dobre i na złe.
Brzmi fajnie? Każdy przecież chciałby takiego nieodłącznego towarzysza! Jednak chyba właściciele nie-Aussie, nie do końca rozumieją o co w tym chodzi. Postaram się Wam przybliżyć o co tak naprawdę chodzi na dwóch przykładach – Meg i jej pierworodnego syna, Boomera.
Dziś Ewelinka, czyli ta drobna osóbka, do której rok temu przyczepił się Boomer, pisze do mnie tak. „Moja praca to nie tylko zmagania z klientami, ale przede wszystkim z nosem Boomera.” I ilustruje problem:




Pewnie myślicie, że jest takie jedno miejsce w domu, gdzie możecie być sami… Pomyśleliście tak?:) Błąd. Nie ma takiego miejsca. Nawet tam będzie z Wami. Nawet jak wyprosicie i zamkniecie drzwi jego cierpienie i pełne bólu westchnienia i sierść w kratce wentylacyjnej nie da Wam spokoju. Boomer jest do tego stopnia przebiegły, że jak słyszy spuszczanie wody pędzi na sofę, że on niby wcale, nigdy, przecież on zna granice stalkingu!


Moja Meg jest dokładnie taka sama jak syn. Oboje też nie szczekają. Sterują właścicielem przy pomocy wzroku, westchnień lub obezwładnienia ciężarem. Słyszałam też o Australijczykach, które wymuszają uwagę szczekaniem – w takiej sytuacji jak nie zignorujemy przy pierwszej próbie – i t o tak ewidentnie, że zajmiemy się czymś innym odwróceni do psa, lub wyjdziemy i zamkniemy za sobą drzwi, nasze życie … hmmm – będzie dość stresujące. Będziemy musieli zacząć od przeprowadzki do głuszy, gdzie szczekanie naszego Velcro nie będzie nikomu przeszkadzało. Więc lepiej zachować tu konsekwencję i broń Boże nie dyskutować wtedy z psem i nie uśmiechać się, bo po nas.

Jako że Meg jest matką pojawia się tu pewien problem, gdyż instynkt macierzyński u wielu Aussie jest słabszy od Velcrowania. Przez pierwsze dwa dni – owszem, nie opuszczała dzieci, ale od trzeciego karmi, ogrzewa i myje tylko jak jestem przy niej. Ona była przy mnie cały czas jak ja karmiłam moje więc uważa, że teraz należy spłacić dług:) Tak więc czas, gdy ma maluchy nie zmienia tego, iż gdy ja wychodzę od nich – ona za mną. Przecież na pewno mi się coś stanie i już nigdy nie wrócę. Tak więc mamy wszyscy dyżury, aby zawsze ktoś z nas był przy Meg i maluchach (wiadomo, że najlepiej, żebym to była zawsze ja:)), gdyż inaczej matka Australijka przedłoży swój obowiązek względem nieopuszczania właściciela nad macierzyństwo. Dla niej też nie jest to łatwe, gdyż kocha swoje maluszki i gdy wychodzi z nami po karmieniu na dłuższy spacer do naszego lasu to co 2 minuty pędzi do domu sprawdzić czy są bezpieczne i znów nas dogania.
W sumie nie przypominam sobie sytuacji, żeby nie było jej obok. Gdy kilka dni po porodzie siedliśmy do rodzinnej kolacji i nagle zorientowaliśmy się, że jest tylko Gray, byliśmy pewni, że musiało się stać coś strasznego, może dostała krwotoku, albo coś podobnego. Wszyscy wpadli w panikę i wraz z Grayem zaczęliśmy biegać po domu i szukać Meg. Bo przecież skoro nie ma jej przy nas to pewnie nie żyje. Tu utrudnia szukanie zaleta Meggie, że nie szczeka. Dopiero Antoś przypomniał sobie, że szła go nadzorować, gdy miał przynieść warzywa ze spiżarni, ale już nie wróciła, bo przez gapiostwo zamknął psa. A że nie szczeka, to cierpliwie stała. Była bardzo obrażona jak ją wypuszczono i przeprowadziła dokładną kontrolę całego domu – czy się nie zawalił przez pół godziny jak jej nie było. Możecie więc być pewni – skoro Aussie nie ma przy Was znaczy, że nie żyje, albo dziecko zamknęło go w spiżarni:)
Pozostałe dzieci Megusi są tak samo velcrujące jak ona:) więc duża szansa, że Wasz pies też taki będzie. Czy jesteście na to gotowi?


